Niestety, żaden leprechaun nie pokazał nam gdzie są zakopane skarby… Ale sama mitologia ciekawa (Wikipedia lub pooglądaj obrazki). Ale do rzeczy.
Dojazd do Irlandii: Szczyt znajduje się w południowo-zachodniej części Irlandii, w górach Macgillycuddy’s Reeks, w hrabstwie Kerry. A Irlandia jak wiadomo jest wyspą, więc możliwe drogi desantu to powietrze lub woda.
Promem można się dostać z Francji (Roscoff lub Cherbourg), Walii (Pembroke, Fishguard), Liverpoolu, Port’u Holyhead, z wyspy Man, Szkocji (Glasgow i Cairnyan). Mapa połączeń promowych jest tutaj.
Kilka uwag: promy do i z Cork (port najbliżej Carrantouhill) są bardzo rzadko, raz w tygodniu. Jeśli chcesz z podróżować tą trasą upewnij się, że data rejsu Ci odpowiada i są bilety. Druga sprawa, ceny. Prom Rosslare-Roscoff kosztował nas ok. 1700 PLN, camper+5 osób, 14 godzin rejsu, a prom z Cairnyan do Belfastu 1200 PLN mimo iż trasa jest jakieś 15 razy krótsza. Także przy planowaniu trasy warto wziąć pod uwagę koszty paliwa i ewentualnego promu Calais-Dover. Prawdopodobnie najtaniej będzie przez Francję.
Jeśli chodzi połączenia lotnicze, z Polski do Irlandii można się dostać już za ok. 200 zł. Trzeba szukać okazji. Przewoźnicy zazwyczaj jakieś oferują w tym kierunku np: https://www.esky.pl/bilety-lotnicze/0/0/co/ie/irlandia. Najbliższe lotniska w Irlandii to Cork lub Limerick. Nawet z Dublina można urządzić jednodniowy wypad na Carrantouhill i być z powrotem na późną kolację – 300 km autostradą w jedną stronę. Jest też lotnisko w Kerry z lotami do Londynu, Dublina i Frankfurtu.
Kolejny punkt programu to dojazd do Killarney, miasteczka najbliższego do szczytu. Znajdziemy tu ruiny zamku Ross, piękną katedrę, puby, pole golfowe i kilka pól namiotowych. Najdroższe znajduje się najbliżej centrum miasteczka, tańsze (np. Fossa Camping and Caravan Park) znajdziemy w okolicy pola golfowego – a to właśnie jest po drodze do Cronin’s Yard czyli punktu startowego pieszej wycieczki na Carrantouhill. Jeśli chodzi o mniej molochowe campingi coś jest w Gap of Dunloe (widzieliśmy ogłoszenia z rowerów – głowy nie dam sobie urwać) jak również można spać w samym Cronin’s Yard.
Carrantuohill: samo wejście na szczyt nie jest trudne ani czasochłonne, nie wymaga również żadnego specjalnego przygotowania kondycyjnego ani wspinaczkowego. W mojej ocenie każdy średnio aktywny osobnik powinien sobie poradzić. Jedyna rzecz na którą należy zwrócić uwagę to możliwość zmiany pogody. Jako że ocean jest w zasięgu wzroku (ze szczytu 🙂 to pogoda może być nieprzewidywalna. W lecie grozi nam deszcz, dlatego najlepiej być przed nim zabezpieczonym. Nic bardziej się nie przyczynia do panicznych i groźnych decyzji w górach niż pośpiech wynikły z nieprzygotowania na zmianę pogody. A na górze jest kilka fragmentów do których należy podejść spokojnie i ostrożnie, co jest mało prawdopodobne gdy jesteśmy w t-shircie, właśnie zaczęła się ulewa a do domu 3 godziny marszu.
Co zabrać? Wystarczą lekkie buty trekkingowe za kostkę. Ubranie, które zapewni nam komfort podczas deszczu. Przekąski/kanapki. Kask – ewentualnie (Devil’s Ladder). Ten akapit zakłada że wybierasz się w lecie!
Pierwszy etap wycieczki to przejście dolinką (Hag’s Glen) z Cronin’s Yard pod Diabelską Drabinę. Ok. godziny. Jest to górski spacer, jest praktycznie płasko. Poruszamy się przez malowniczy wyspiarski krajobraz, kilka razy przekraczając rzeczkę Gaddagh wypływającą z dwóch jeziorek Lough Gouragh i Lough Callee znajdujących się u podnóża Diabelskiej Drabiny. Po drodze trawa i kamienie, drzewa kończą się w Cronin’s Yard, mostek. Po ok. godzinie zaczynamy poruszać się między głazami i docieramy między jeziorka.
Tutaj zaczyna się drugi i najbardziej wymagający etap wejścia – Devil’s Ladder czyli Diabelska Drabina. Jest to dosyć stromy żleb wymagający czasami od wspinacza użycia rąk. Poruszamy się szybko zyskując wysokość między głazami, czasami po błocie, czasami po sypkiej ziemi. Jest tu również ciek wodny, stosunkowo niegroźny gdy nie pada. Są miejsca gdzie kamienie są mokre i śliskie. W czasie deszczu na pewno jest gorzej ale nie zdarzyło nam się tego doświadczyć. Należy też zwrócić uwagę aby nie poruszać się w linii pod wspinającymi się wyżej, gdyż obsypujące się kamyczki to dosyć częste zjawisko, nietrudno też strącić coś większego. W Alpach w tym miejscu większość turystów miałoby kask na głowie. W tym miejscu również widać jak na dłoni kto jak się przygotował do wycieczki i jakie ma doświadczenie górskie. Co prawda nie spotkaliśmy pań w szpilkach ale szaleńców w trampkach już tak – jest to dosyć popularne miejsce wycieczek, mimo to nie jest jakoś strasznie zatłoczone.
Po pokonaniu Diabelskiej Drabiny docieramy do przełęczy i łączki, która nagradza nas przepięknym widokiem na inne szczyty pasma Macgillycuddy’s Reeks. Można odetchnąć – to koniec trudności. Kierujemy się na prawo, do szczytu zostało ok. 45min-1h podejścia szlakiem bardzo przypominającym nasze tatrzańskie ścieżki. Podejście to ma stałe nachylenie – poruszamy się po stożku szczytu – jest to ok. 300m przewyższenia, a więc trochę daje nam w kość. Trochę się dłuży, ale w końcu jesteśmy na szczycie. Brawo! 1039 n.p.m. Wysokość bezzwględna nie jest zatrważająca, ale na oko pokonaliśmy ok. 900m przewyższenia. Za to widok – panorama 360 stopni – piękny. Od razu widać, że możnaby tu wykonać jeszcze kilka innych, równie satysfakcjonujących trekkingów po Macgillycuddy’s Reeks. Widzimy również płaszczyznę Irlandii i pasma poprzecinane swojego rodzaju fiordami – zatokami oceanicznymi. Jest pięknie.
Czas wracać. Po powrocie do przełęczy gromadzą się chmury i zaczyna padać mimo iż jeszcze przed chwilą było bardzo przyjemnie. Decydujemy, że nie będziemy schodzić w deszczu Diabelską Drabiną lecz przecinamy przełęcz na wprost – wiemy że po przeciwległej do szczytu stronie doliny jest łatwiejsza ścieżka. Faktycznie, po 20min przejściu granią trafiamy na kamienny kopczyk wskazujący początek ścieżki. Schodzimy między głazy i jeziorka i wracamy doliną. W Cronin’s Yard odpinamy rowery i ruszamy – teraz to tylko z górki!
Wejście na szczyt z Cronin’s Yard – tam i z powrotem zajmuje średnio ok. 6-7 godzin.